Dwa słowa - bardzo dobra kawa.
Idziesz Traugutta, aż dochodzisz do najmniejszego i najniepozorniejszego fragmentu całkiem fajnej kamienicy.
Dogaszając papierosa wita cię miły pan albo pani, siedzący na drugim z trzech schodków prowadzących do lokalu.
Ale wtedy jeszcze nie wiesz.
Wtedy myślisz że jesteś tylko w miejscu z dziwnymi napisami na ścianach, dizajnerskimi stolikami, w którym kupisz zdecydowanie za drogi hipsterski napój, pokroju Yerba-mate tudzież Fritzl-Kola, czy jak to się tam nazywa.
Grzebiesz po kieszeniach. Lewa dziurawa, jest ciepło więc nie masz kurtki.
Na samym dnie prawej znajdujesz zabłąkaną piątkę.
To wszystko co masz.
Z rezygnacją chwytasz za menu, stwierdzając że może będzie Cię stać na wodę, albo wykałaczki, kiedy nagle...
Znakomicie, starczy na małą kawę na wynos.
I dalej to leci tak:
- To ja poproszę tę kawę na wynos, małą.
- Z mlekiem czy bez?
- Z mlekiem.
*wrzenie wody, spienianie mleka, dziwne niezidentyfikowane trzaski*
- Proszę bardzo
- Dzięki, cześć.
Fajny wzór na pianie zmusza Cię do refleksji nad podobieństwem serca do cebuli, i zastanowienia co autor chciał przez to wyrazić. Bierzesz łyk, i...
Rozkosz rozlewa się całą swoją nieskalaną esencją po wnętrznościach twego jestestwa, błogość unosi Cię wyżej, i jeszcze trochę wyżej, chcesz śpiewać, chcesz ulecieć w dal, ku obłokom, każdą komórką swego ciała czerpiesz ze źródła tego życiodajnego nektaru, śpiewu aniołów, majonezu na frytkach, pierwszego pocałunku, "Tańca Fantastycznego" op.5 nr.1
całej słodkości i goryczy żywota istot realnych i nierealnych, zamkniętej pod postacią mętno-mlecznego, delikatnie brązowego płynu w pasiastym kolorowym kubeczku.
Słowem, dostajesz dobrą kawę.
A potem wracasz codziennie.
Idziesz Traugutta, aż dochodzisz do najmniejszego i najniepozorniejszego fragmentu całkiem fajnej kamienicy.
Dogaszając papierosa wita cię miły pan albo pani, siedzący na drugim z trzech schodków prowadzących do lokalu.
Ale wtedy jeszcze nie wiesz.
Wtedy myślisz że jesteś tylko w miejscu z dziwnymi napisami na ścianach, dizajnerskimi stolikami, w którym kupisz zdecydowanie za drogi hipsterski napój, pokroju Yerba-mate tudzież Fritzl-Kola, czy jak to się tam nazywa.
Grzebiesz po kieszeniach. Lewa dziurawa, jest ciepło więc nie masz kurtki.
Na samym dnie prawej znajdujesz zabłąkaną piątkę.
To wszystko co masz.
Z rezygnacją chwytasz za menu, stwierdzając że może będzie Cię stać na wodę, albo wykałaczki, kiedy nagle...
Znakomicie, starczy na małą kawę na wynos.
I dalej to leci tak:
- To ja poproszę tę kawę na wynos, małą.
- Z mlekiem czy bez?
- Z mlekiem.
*wrzenie wody, spienianie mleka, dziwne niezidentyfikowane trzaski*
- Proszę bardzo
- Dzięki, cześć.
Fajny wzór na pianie zmusza Cię do refleksji nad podobieństwem serca do cebuli, i zastanowienia co autor chciał przez to wyrazić. Bierzesz łyk, i...
Rozkosz rozlewa się całą swoją nieskalaną esencją po wnętrznościach twego jestestwa, błogość unosi Cię wyżej, i jeszcze trochę wyżej, chcesz śpiewać, chcesz ulecieć w dal, ku obłokom, każdą komórką swego ciała czerpiesz ze źródła tego życiodajnego nektaru, śpiewu aniołów, majonezu na frytkach, pierwszego pocałunku, "Tańca Fantastycznego" op.5 nr.1
całej słodkości i goryczy żywota istot realnych i nierealnych, zamkniętej pod postacią mętno-mlecznego, delikatnie brązowego płynu w pasiastym kolorowym kubeczku.
Słowem, dostajesz dobrą kawę.
A potem wracasz codziennie.